WÓDKA “JULIAN TUWIM”

Liczni w Polsce specjaliści twierdzą, że jeśli w ogóle istnieje sztuka picia, to wiąże się ona ściśle ze sztuką zakąszania. Pod skrzydłami Pegaza obydwie te arcypolskie dziedziny wiedzy łączą nas we wspólnej trosce o dobrą zabawę. Wódka „Julian Tuwim” jest, rzec można, szlachetnym owocem tych starań. Tworząc ją, udoskonalając, powiedzmy wprost – uskrzydlając sami, wznosimy się ku najwyższym wtajemniczeniom ducha, który drzemie przecież nieprzypadkowo, nosi jedno imie ze spirytusem. Przed nami trzy ważne sesje degustacyjne, które określą ostateczny charakter naszej wódki. Oprócz potyczek technologicznych, które rozpoczynamy 26 października, potykać się będziemy z… tradycją i obyczajem, w nadziei, że będzie to okazja to wygłoszenia niejednego toastu, bo tę dziedzinę uważamy za wielce zaniedbaną.

 

Anegdota mówi, że toast narodził się Anglii, w nader frapujących okolicznościach. Wcześniej oznaczał jedynie grzankę wrzucaną do dzbana krążącego wśród biesiadników; trafiała się temu, komu przychodziło wypić ostatnią kroplę. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, słynąca z niezwykłej urody, kąpała się w wannie w obecności panów ze swego orszaku, którzy, aby zrobić na pani wrażenie, kolejno czerpali szklanką z wanny i pili na jej cześć. Jeden się powstrzymał, a pytany o powód odrzekł: Ja sobie toast zachowuję! Cóż, już wkrótce król Henryk rozczarował się Anną i kazał ją stracić wraz z pięcioma przypisywanymi jej kochankami – jak przystało na zakochanych, w maju 1536 roku. W tym czasie w Polsce o toastach mówiło się ,,pełne”, wiwaty lub kuranty. Wznoszono ich przez stulecia wiele – jednak niewiele zostawiły po sobie interesującej literatury. Strzelano na wiwat, tłuczono puchar o ciemię, pito na cześć kilkunastolitrowym kielichem – mówiono przy tym dużo, lecz dosyć bezładnie, nie powstała w Polsce popularna tradycja wygłaszania toastów. Liczne, często pompatyczne toasty pisywali poeci, jednak prosty biesiadnik nie sięgał po nie. Stanisław Grochowiak wyrzeka więc: ,,Trzeba powiedzieć jasno: dobra uczta – jako przejaw kultury – konwersacją i toastami stoi. Biesiada ma swoją dramaturgię, rytm, dyscyplinę, swoją formę. Potrzebny umysłowi rygor narzucają przede wszystkim toasty – długie, wysmakowane, błyszczące wigorem i poezją. Nasze sakramentalne: ,,siup w ten głupi dziób”, czy też pełne rezygnacji: ,,no to chluśniem, bo uśniem”, wydają się płodami wyobraźni jaskiniowej.”

 

I z tej właśnie przyczyny zamierzamy podjąć walkę, o wielki renesans polskiego toastu – gdzież miałoby się to odbyć, jeśli nie pod skrzydłami Pegaza?

Walczymy już wszakże na odcinku zagrychy, choć z ze sztuką zakąszania było w dziejach znacznie lepiej. W tej materii Polacy przejawiali niespotykaną w innych dziedzinach wyobraźnię, różnorodność i niebywały zmysł praktyczny – od powąchania skórki od chleba do najbardziej wyrafinowanych, ,,kolonialnych” przekąsek. Tę pierwszą metodę niesłusznie przypisujemy czerwonoarmistom. Zwyczaj wąchania skórki chleba po wypiciu kielicha wódki dużo wcześniej opisał Balzac w ,,Ojcu Goriot”, a więc to patent francuski. Zakąszano oczywiście przede wszystkim wódkę, bo, jak twierdził Bolesław Wieniawa- Długoszowski: ,,najlepsza jest wódka czysta, bo ani honoru, ani munduru nie plami”. Współczesny mu Stefan Jaracz zostawił po sobie niezrównany wręcz bon mot: ,,są dwa sposoby picia wódki – jeden zagrychą, drugi bez…”.

Zaś rymowany kanon zakąszania ułożył wieszcz polskich biboszy, Julian Tuwim w ,,Kwiatach polskich”:

 

– A bufet! Mógłbym ,,Bufetiadę”

Napisać polską! (…) pokrótce wspomnę

Delicje przednie, chociaż skromne:

Słoninki różowawe plastry

Pod pudrem papryki ceglastej;

Przez pół na długość przekrajane

Czółenka twardych jajek z chrzanem;

Rolmopsy; owczy ser w talarki;

Myśliwskich kabanosów parki

(Probierczy kamień wędliniarski);

Chrzanowy sos i sos tatarski;

Kiełbasa w kabłąk – żmija śpiąca,

Własny swój ogon całująca;

W pieprzonym occie ulik z dzwonka

I wokół garnir z korniszonka;

Cielęce nóżki w galarecie

(Biedactwa! Jeszcze się trzęsiecie?)

I wreszcie on, srebrzystej wódki

(Koniecznie dużej, zimnej, czystej)

Najulubieńszy druh srebrzysty,

Kawior ubogich, ust pokusa,

Bezsenne noce Lukullusa,

Modły kartofli parujących,

W niebo podniebień dym wznoszących,

Brat mleczny żwawych rybich panien:

Marynowany śledź w śmietanie!

 

Poważni konsumenci spirytualiów zgodzą się zapewne, że śledź należy do zakąsek najbardziej ponętnych. Zaś śledź w śmietanie to zaiste ,,kawior ubogich” jednak jakże wykwintnie pieszczący niekiedy biesiadną wyobraźnię. Do wiekuistej harmonii brakowało nam tylko odpowiedniej wódki – „Julian Tuwim”.