AVE RYBKA!

AVE RYBKA!

Za naszą świąteczną rybkę powszechnie uchodzi karp. To jednak tylko jeden z licznychgości, którzy przybywają na nasze świąteczne stoły z jezior, rzek, mórz i oceanów. Polacy we własnych oczach uchodzą za dość oziębłych relacjach z rybnym menu, uważając się za naród mięsożerny. Tymczasem historia temu przeczy. 

Już Gall Anonim wspomina polską słabość do ryb cytując rycerską pieśń:

Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące 

My po świeże przychodzimy w oceanie pluskające! 

Nasi ojce na jelenie urządzali polowanie

A my skarby i potwory łowim skryte w oceanie!

Jadano więc ryby rozmaite – krajowe, które Gall traktował z niejaką rezerwą i te sprowadzane z daleka przez kupców. Zależnie od stanu i zasobności portfela. W XVI wieku Łukasz Opaliński dostrzegał w zamiłowaniu do ryb niebezpieczną rozrzutność,  przestrzegał więc: „A kiedy masz łososia kupić, uważaj pierwej, czy cię na śledzia stanie, bo pewnie twój mieszek jesiotrowi nie zdoła”. Być może z „oszczędnościowych” przyczyn, upowszechnił się śledź – bo postny no i tani. Wszechobecność śledzia, także w XVI wieku zauważył Hiacynt Przetocki, zwracając uwagę na mnogość sposobów, w jakich go przyrządzano:

ŚLEDZIE RÓŻNO

Śledź w Polszcze wiele cierpi, bo go warzą, pieką, 

Smażą w mące i drobno na serdele sieką.

Ach, głupie śledzie! Co rok to w Polszcze cierpicie,

Dziwna rzecz, że się przecię do Polski kwapicie.

Śledź, co niejednego pewnie zaskoczy, bywał literackim bohaterem, trafiając i do arcydzieł. Wspomnijmy, że w trzeciej części ,,Dziadów” w Salonie Warszawskim pada zdanie:

„Spodziewam się, że panu przez myśl nie przejedzie,

Aby wierszem napisać, że ktoś jadał śledzie”.

A jednak losy śledzi po wielokroć ujmowano w rymy, co nieraz jeszcze udowodnimy. Tymczasem święta nadchodzą – czcijmy zatem wszelkie rybie smaki. AVE RYBKA!

ŚLEDZIK Z WIENIAWY

W przedświątecznych rybich peregrynacjach rzecz jasna niezawodnym cicerone jest śledź i pozostajemy mu pokornie wierni. Nasz „Kawior ubogich – śledź w śmietanie” panoszy się pod skrzydłami Pegaza od zarania.

 Od niedawna wspomaga go jednak „Śledzik z Wieniawy”, arcy-mistrz smaku występujący w złocistym oleju i eleganckiej cebulce. Od dawien świat smakoszy, przynajmniej warszawskich, podzielony jest na dwie partie. Zwolenników śledzia w śmietanie i „tego drugiego”, śledzia w oleju. Zagadnienie, który z nich lepszy, należy oczywiście do kategorii debat zaiste kopernikańskich. Warto jednak podkreślić, że to spór, który na przestrzeni dziejów niezliczoną ilość razy doczekał się doraźnego rozstrzygnięcia, o ile przedstawiciele obu ugrupowań spotkali się przy zimnej flaszce, a śledzie w obydwu odsłonach łagodziły obyczaje i zapały polemiczne.

Dlatego śledź w śmietanie przyjął ze spokojem przybycie konkurenta, zaś aplauz bywających w Pegazie, przypieczętował zawodową przyjaźń obu śledzików. 

Przy tej okazji wypada ujawnić w jaki sposób ów król zagrychy rozpoczął karierę przy placu Piłsudskiego, a powiada o tym takie oto poemko pod tytułem „Śledzik marzyciel”

 

Bywał w Warszawie śledzik solony,

ekscentryk pośród zakąsek słynny,

bo przekonywał, zwykle wstawiony,

że od przeciętnych śledzi jest inny.

 

Siadał przy barze z posępną miną

i za kieliszkiem pijąc kieliszek 

mówił, że w wielki świat by popłynął.

Niech no mu tylko szczęście dopisze!

 

Nad ranem czepiał się gości i czkał,

że dusi w sobie tęsknotę cichą,

i diabłu duszę z chęcią by dał

żeby już nie być zwykłą zagrychą.

 

Kuchmistrz z „Wieniawy” tak się rozczulił

że go przygarnął, sprawił, wymoczył,

dodał oleju, przypraw, cebuli 

i śledź stolicę smakiem zaskoczył!

 

Odtąd prowadzi światowe życie,

co dzień zaznając należnej sławy.  

Tak dopiął swego śledzik marzyciel,

zwany „tym słynnym śledziem z Wieniawy”.

BAJECZNY KARP

Pośród hołdów, jakie Pegaz i Wieniawa składają śledziowi, oddajmy jednak – na chwilę – głos karpiowi, bo to także nasz stary druh. W Polsce już w XIII wieku przy wodnych młynach hodowano karpia. Zkońcem wieku XVI powstały już stawy. Karp królewski to wynik setek lat polskich doświadczeńhodowlanych. Przyrządzano go na dziesiątki sposobów. Najdawniej duszono w czarnym sosie z rybiejkrwi, długo za nie lada przysmak uchodziły karpie języki. Żyjący w drugiej połowie XVI w. HiacyntPrzetocki pisał:

 

Karp czarno

Po kimże to karp w czarnej żałobie się nosi? 

Ojca mu uwarzono, o requiem prosi. 

Wnetże będzie requiem, jak zbiorą talerze, 

A półmiski uliżą ze psy mastalerze.

 

Karp rosołowy

Karp się ubrał we zbroję. Chcesz wiedzieć dlaczego? 

Boi się, boś odważny i brzucha wielkiego.

Więc radzę, abyś dał plac: połowicę brzucha 

Skryj pod stół, wąsy przywiąż obadwa do ucha.

 

To bodaj najstarsze strofy o królu polskich ryb. Pewnie łatwiej przemówi do dzisiejszej wyobraźni karp w ujęciu Jana Brzechwy:

Gdy się karpia już opluska,

Gdy jest z niego zdjęta łuska, 

Trzeba, jeśli czas pozwoli, 

Trzymać go godzinę w soli. 

Potem, jak to każdy przyzna, 

Nieodzowna jest włoszczyzna, 

Robi się z niej wrzący wywar, 

By na rybę wpływ swój wywarł. 

Dodaj wino do zasmażki,

Bo to także składnik ważki; 

Piernik pokrusz – nie za wiele, 

I zabarwij sos karmelem,

Weź rodzynki, sparz migdały, 

Sos otrzymasz doskonały,

A gdy go połączysz z rybką, 

Zrób łazanki. Podaj szybko.

 

Janina Brzechwa wspomina: „Janek przywiązywał dużą wagę do kultury podniebienia. Gdy mu zarzucano, że lubi jeść, z godnością protestował: – Nie jeść lubię, tylko ucztować. A to zasadnicza różnica. Ucztować znaczyło podnieść proces jedzenia do rangi wyższej niż prymitywne zaspokajanie głodu. Toteż nie wchodził w rachubę pośpiech, jedzenie byle czego, byle jak i byle gdzie. Nigdy nie zdarzało się, żeby jadł sam, choćby był najbardziej głodny…”

Przyjmijmy zasady Brzechwy jako swoje kredo na zbliżające się święta.