„Addio pomidory” – te słowa dźwięczą w uszach tak zwanemu polskiemu inteligentowi, ilekroć pochyli się, dajmy na to, nad pomidorową sałatką. Dzieje się to, rzecz jasna, za sprawą słynnej piosenki „Starszych Panów”. My w tym roku odwracamy to pożegnalne fatum ciążące na polskim pomidorze. Żegnać się będziemy jesienią, póki co, jest czas powitań, pomidorowy sezon w pełni i wykorzystamy go sumiennie, ba, namiętnie!
Pomidor jako przedmiot pożądania? A cóż innego miałoby rozpalać zmysły o tej porze roku? Wszakże i przywołana piosenka jest wstrząsającym wspomnieniem letniej rozkoszy dostarczanej przez pomidory, owe najdroższe „słoneczka”, których „świeży miąższ” bohater „wspomina wciąż”. Jest w niej również, jakże ekscytujący, wątek męsko-damski, bo oto dziewczyna „porwana przez zdrady poryw zabrała pomidory”. O zgrozo, „te ostatnie”, które bohater przezornie ukrywał przed niewierną białogłową.
Te zmysłowe aluzje są w pełni uzasadnione, jeśli zważymy, że pomidor to przecież z pochodzenia apetyczny Latynos – Hiszpanie, (albo Portugalczycy) spotkali go u Azteków, przywieźli do Europy, po czym z azteckiego tomatl powstało hiszpańskie tomate. Skąd zatem pomidor? Bo dla nas to południowiec śródziemnomorski, sprytni genueńczycy sprzedawali go jako „pomo d’oro” i pod tą nazwą długo się lansował jako krzew i owoc dekoracyjny, zanim w XIX wieku pomidorowa namiętność opanowała świat. Pierwsi bezpośrednio do jego surowego miąższu dobierali się Prowansalczycy, którzy także nazywali go bez ogródek „pommes d’amour” – czyli jabłkiem miłości. Austriacy zaś, zamiłowani, jak wiadomo, w konkretach, nazwali pomidory „rajskimi jajami” (Paradieseier). Namiętność do pomidorów podąża zatem różnymi ścieżkami, za to zawsze do celu – smacznie i zdrowo.